piątek, 19 września 2014

Rozdział 3

Siedziałam na kuchennym blacie, patrzyłam jak Babcia robi obiad. Jej pasją było gotowanie i pieczenie. Nikt nie mógł wchodzić do kuchni, podczas kiedy ona gotowała. Siedziałam już tak wpatrzona w nią już jakiś czas. W końcu mnie spostrzegła. Widziała jak patrzę na to, co robi i nie odezwała się ani słowem. Wiedziała jak bardzo bym chciała nauczyć się gotować chodz by miało być to najprostsze danie. I pewnie pragnęła mnie nauczyć, lecz była przeszkoda do tego. A mianowicie sama ja, moja moc, co niszczyła wszystko, co było związane z kuchnia. Nie wiadomo jak to się działo, ale jedno było pewne. Nawet czajnik nie jest w stanie przy mnie przetrwać. Chodź nacisnąć wystarczyło jeden guzik, aby się zagotowała woda, mi nigdy się ona nie zagotowała. Czajnik zawsze zdarzył się popsuć. Obojętnie czy nowy czy stary, nigdy nie udało mi się to. Zawsze się śmiano ze nie powinnam brudzić sobie rąk, bo w przyszłości zawsze będę dostawała gotowe posiłki. Moja przyszła funkcja w społeczeństwie jest najważniejszą i powinnam się zając nauka i szkoleniem się w wielu dziedzinach żebym mogła w przyszłości wykonać to, co dziedziczyłam. Dziedzictwo to było zarówno po matce jak i z przyczyn tak zwanych „sił wyższych”.
Babcia odstawiła miskę ubrudzoną od masy do ciasta czekoladowego. Wzięłam ja i zaczęłam palcem zbierać resztki masy i oblizywać je. Spojrzała na mnie z takim smutnym wzrokiem. Wzrok ten mówił, że to nie powinno się zdarzyć. Jestem do tego za młoda. Lecz nie było innego wyjścia jak tylko wykonać moje przeznaczenie. Rodzina nazywa mnie Stee, ale większość Ludzi mówi mi Pierwszy dziedzic. Nie podoba mi się to, ale nie zmienię nawyków miliarda a nawet i biliona osób.
Do kuchni wszedł Karo, brat taty. Jest najlepszy na świecie, pozwala mi być sobą. Często w weekendy przebieramy się w ciuchy gangsta-rock i idziemy w jakieś fajne miejsce. Kupił mi czerwoną perukę z długimi włosami. Dzięki temu nikt nas nie poznaje. Mam wtedy jeden dzień spokoju od etykiety i innych głupich spraw, które mnie nie obchodzą a muszę je znać. Podczas tych dni zachowuje się jak zwykła dziewczyna jedząca Hamburgery i inne rzeczy z FastFoodów.
Czasami wydaje mi się ze, jako jedyny wie, co zrobić żeby mi pomoc oderwać się od świata, w którym muszę się porządnie zachowywać i zabiera mnie tam gdzie mogę być sobą. To On podarował mi gitarę klasyczną, kiedy odkrył, że mogę mieć prawdziwy talent.
Kolejne dni mijały a ja czułam się coraz lepiej, coraz bardziej jak normalny człowiek. Ten jeden dzień w tygodniu stanowił dla mnie cały świat. Co dziennie liczyłam godziny, kiedy w końcu będzie piątek. Chodzenie do szkoły było nudne. Fałszywi przyjaciele, którzy próbowali się podlizać, ponieważ ich rodzice wmawiali im ze jak się zaprzyjaźnia ze mną to będą mieli w przyszłości lepsze życie. Ciągłe zachwyty moją osobą. Nie wiem czy tylko mnie chciało się rzygać od tego czy może innym też, ale chcieli zdobyć coś. „Musisz być przykładem dla innych, jeżeli ty nie będziesz to nikt nie będzie „ Te słowa wiecznie słyszałam w głowie, gdy chciałam już się poddać i wyzwać kilka osób. Słowa mojej matki, które wbijała mi do głowy od małego.
Nadszedł w końcu piątek odliczyłam ostatnie trzy minuty lekcji. Kurtkę już odebrałam z szatni dwie lekcje temu. Nie dotyczył mnie zakaz wnoszenia kurtek i innych rzeczy an lekcje, bo każdy chciał być mi przychylny. Trzy, dwa, jeden… dzwonek zaczął dzwonić jak szalony a ja ruszyłam biegiem z miejsca, pakując w biegu ostatni zeszyt. Ruszyłam do domu najszybszym skrótem, jaki tylko znałam i mimo sprzeciwu mojej straży, która składała się w normalne dni z 4 osób, które się wymieniały. Dziś akurat był Ress i Kamelo na warcie. Biegli za mną krzycząc ze nie wypada mi tak się zachowywać. Nagle straciłam równowagę. Nie przez nierówny teren czy brak równowagi leczy przez zaczynającą się wizję. Upadłam na twarz, ale to nie było w tej chwili ważne. Rozpoznałam tą wizję. To była wizja katastrofy. Krew zaczęła wylatywać mi z nosa i z buzi. Przed oczami widziałam już tylko niewyraźny obraz i czerwień, kiedy już nic nie słyszałam wiedziałam, że już prawie zaczyna się, jeszcze tylko ostatnia najbardziej sprawiająca ból oznaka. Kiedy wizja się zacznie będę na krawędzi życia i śmierci. Czuje na twarzy ręce jednego z ochroniarzy potem wiem, że podnoszą mnie, lecz tego nie czuje, ponieważ serce w tym momencie przestaje mi bić.
Stoję na skraju łąki. Targa mną determinacja oraz bardzo silna adrenalina. Czuje zew krwi. Moje oczy są skierowane na Mojego tatę. W jego oczach jest takie zło. Wystraszyłam się, lecz nie poruszyłam, a po dlatego ze jestem w ciele kogoś innego. Osoby, która dokona zaraz wyboru czy stracić życie czy zabić osobę, która się kocha.
- To jak braciszku, co wybierasz? Zabicie mnie i pozostawienie swojej narzeczonej wraz z poczętym dzieckiem. A może spróbujesz ich uratować? Jak myślisz, co będzie w tym momencie najlepszym rozwiązaniem?
Karo nic nie odpowiedział, lecz wiedziałam, co zrobi, ponieważ to w jego ciele się znajdowałam. To jego ciało czuło wielkie rozdarcie.
-Dlaczego to robisz?- W końcu wypowiedział to zdanie, lecz także wiedział, że nie przeżyje żeby komuś opowiedzieć o tym.
-Dlaczego? To proste, poza Dianą, Mną i Tobą nie ma nikogo, kto by mógł zasiąść na tronie, dopóki Stepheni nie osiągnie osiemnastego roku życia. A ja chce władzy. A ponieważ Diana zamiast mnie powierzyła w testamencie tron tobie, to niestety, ale w tym momencie musze wyeliminować zagrożenie.
-I, co najpierw zabijesz nas a potem Dianę? Na końcu będzie Stee?- Kiedy to wypowiadał sam nie mógł uwierzyć ze to prawda a jednak to się działo naprawdę a Don śmiał się ze jego brat tak długo nie widział w nim zagrożenia. Teraz już koniec był bliski.
Ojciec nacisnął guzik, który opuścił wielka kosę, która leciała wprost Sindi i jej dziecka, które miała urodzić za miesiąc. Karo biegł, lecz niestety było już a późno. Jedynie, co tym osiągnął to, że sam się jeszcze nadział na nią.
Wróciłam do swojego ciała, wystraszona i obolała. W ustach miałam smak krwi a szyja mnie bolała od kosy. Przez która Karo nie żyje a ja umierałam razem z nim.
Powoli odzyskiwałam siły. Dostałam wodę do picia, która opłukałam sobie gardło. Robiłam tak codziennie, chociaż od tygodnia czułam to samo. Minoł równy tydzień odkąd dostałam wizji. Krótko po tym jak odzyskałam głos na tyle by powiedzieć, co się stało, wysłano oddział ratowniczy, lecz niestety się spóźnili. On zatarł wszystkie ślady. Kiedy tam dotarł oddział specjalny, wszystko wyglądało jakby Karo i Sindi popełnili samobójstwo. Nikt mi nie uwierzył ze to wina Dona. Ten człowiek pozbawił mnie szczęścia i miłości. Jedyne, co dowiedziałam się z tej wizji to, kto jest moim prawdziwym wrogiem. Kogo należy się bać i postarać się pokonać. Nie będę tak zaślepiona jak moja rodzina.
Pogrzeb był piękny. Taki jak sobie zażyczył Karo w testamencie. Skromny i z białymi liliami. Nie było stypy. Było tylko piękne przemówienie i pochowanie ciał całej trójki. Kiedy ludzie zaczęli się rozchodzić, poprosiłam Mamę o to by zostawiła mnie na 5 minut samą. Zrobiła tak. Zostałam sama. Uklękłam przed świeżą mogiła, wyciągnęłam sztylet Aregiku i przecięłam sobie linię życia.
Przy białych liliach składam Ci ofiarę z mej krwi
Niech twoja dusza spoczywa w pokoju
Twoja bratanica z krwi, zadość uczyni Ci
Dziś składa przysięgę
By pomścić twą udrękę

Pomszczę was i przywrócę wam dobrem imię. Zginęliście tragicznie, nigdy was nie zapomnę.

2 komentarze: