środa, 24 września 2014

Rozdział 4

Następne dni mijały spokojnie. Ramona z Kasią często przychodziły mnie odwiedzać. Kasia nawet nie była taka zła, lubię jak mi opowiada o różnych magicznych rzeczach. Przychodzi do mnie z rana i zostaje praktycznie do nocy.
Kiedy dziś się obudziłam z radością zauważyłam SMSa z pytaniem czy mogą wpaść po południu. Wstałam z łóżka i przyszykowałam sobie sałatkę na śniadanie. Puściłam na cały regulator radio rmf maxxx.

Po tygodniu niespodziewanie Dawid kazał mi ruszyć swój tyłek i się ubrać. Zdziwiłam się trochę, ale posłuchałam Go. Ku jeszcze większemu zdziwieniu Dorota sama zaproponowała żebyśmy się we dwójkę przeszli na spacer. Dziś była piękna pogoda przez cały dzień. Całą drogę na plaże przebyliśmy bez zwracania się do siebie. Nie wiem, czemu ale cały czas był przy Mnie. Myślałam, że kiedy oddalimy się od domu pójdzie sobie do znajomych. Ale nie, On szedł w milczeniu obok mnie. Usiadłam nad brzegiem. Krótko po mnie i On usiadł.Mimo wszystko zachowywał się jakbym była powietrzem. Nie wytrzymałam w końcu tej ciszy.
-Dlaczego
-Dlaczego co?
-Dlaczego tu jesteś?
-Mam cie pilnować- powiedział to tak obojętnym tonem, że zrobiło mi się zimno.
-Nadal Cie nie rozumiem
-niby, co tu jest do zrozumienia?
Znowu cisza. Zaczęłam rysować kręgi na mokrym piasku. Cisza, która panowała między nami była męcząca. Wtedy Jego słowa zszokowały mnie.
 -Naprawdę chciałaś się zabić?- Kiedy to mówił patrzył mi prosto w oczy. Jego oczy mówiły wszystko. Mimo tego ze chciałabym mu powiedzieć nie. To wiem jedno, nie uwierzy mi. Jak mu teraz zaufam to tylko pogrążę samą siebie. Nikt mi nie uwierzy.
Wstałam i zaczęłam iść do wyjścia z plaży. Nim dotarłam jednak do niego poczułam silny chwyt na ramieniu. Mimo tego ze brat gra dużo w piłkę nożną to nie zapomina o ćwiczeniach na mięśnie ramion.
-Odpowiedz – nim się zorientowałam obrócił mnie twarzą do siebie. –Nie zachowuj się tak jakby nic się nie wydarzyło.
--zostaw mnie!- Próbowałam się wyrwać. Jednak im więcej ruchów wykonywałam tym on mocniej ściskał mój nadgarstek, który złapał, gdy obracał mnie.
-mama ma racje, nigdzie nie będziesz chodzić sama!-Tego już było za wiele
-Ona nie jest Moją matką. Tylko twoją. Nigdy nie będzie mi rozkazywać. To samo tyczy się Ciebie! Nigdy nie będziesz moim bratem!- Po tych słowach nasączonych jadem zaniemówił. Szarpnęłam jeszcze raz. Bez przeszkód wyciągnęłam nadgarstek z jego uchwytu. Obróciłam się na pięcie i spokojnie ruszyłam w kierunku centrum.
Jak zwykle w mieście było dużo hałasu.Ludzie właśnie kończyli pracę. Inni byli na zakupach, randkach lub spotkaniach z przyjaciółmi. Z kawiarni i barów słychać było rozmowy. Wszyscy w okół mnie byli szczęśliwi, tylko nie ja. Ja jestem wściekła. Wściekła na siebie i na innych. Powoli skręciłam w stronę parku. Mijali mnie kolorowi ludzie, którzy patrzyli na mnie z pogardą a inni z litością czy troską. Musiałam wyglądać fatalnie, ale cóż ich problem ze muszą na mnie patrzeć. W parku widziałam pełno szczęśliwych rodzin z dziećmi. Zakochane pary tuliły się do siebie. Można od tego całego szczęścia dostać depresji. Kiedyś z Dorotą też tu przychodziliśmy. Kiedyś nie znaliśmy tej brutalnej prawdy. Patrząc na to teraz aż dziwnie jest to ze nigdy nie zwróciliśmy uwagi na brak podobieństwa miedzy nami. Prawda boli. Jeszcze 5 lat temu byliśmy kochającą się rodziną. Kiedy pewnego razu Dorota z Tatą wyszli z domu na romantyczną kolacje dali nam tyle zaufania ze mogliśmy zostać sami w domu. Bawiliśmy się w chowanego. Schowałam się w szafie, która zwykle była trzymana pod kluczem, ale tym razem tata zapomniał o nim. Wzięłam latareczkę i siedziałam tam długo. Nikt nie pomyślał żeby zajrzeć do tej szafy, bo zawsze była zamknięta. Z nudów zaczęłam czytać papiery. Były tam rachunki i inne bzdety. W końcu natchnęłam się na papierki o nazwie akty urodzenia. Dowiedziałam się wtedy ze Dawid ma na drugie imię Adam. Aż w końcu dotarłam do mojego i Hannah. Były dziwne. W miejscu na dane rodziców pisało: Ojciec: NIEZNANY   Matka: Sara Smith. Kiedy wrócili rodzice do domu wyszłam z szafy. Okazało się ze, kiedy moje rodzeństwo mnie nie znalazło zadzwonili po nich. Rzuciłam im kartki pod nogi i zapytałam o wyjaśnienie. Dorota z płaczem przyznała, że nie jest naszą matką tylko Will i Dawida. Wtedy nie znałam na to określenia, ale teraz wiem jak to się nazywa. Patologia. Nasz „ojciec” nas zostawił po pewnym czasie spotykania się i nigdy nie wrócił. Sara zmarła po urodzeniu nas. Ślady się urwały. Nie było punktu zaczepienia. Nie miałyśmy rodziny. Hannah po tym się zmieniła. Zaczęła być coraz większą suką. Ja przestałam traktować ich jak rodziny tylko Ewę potrafiłam kochać jak siostrę.
Zrobiło się zimno. Wstałam z ławki i zaczęłam iść w stronę wyjścia. Minęłam tablicę z datą i nazwą założenia parku. Koło tej tablicy leżała wiewiórka. Zbliżyłam się do niej, kiedy chciałam jej dotknąć zaczęła piszczeć. Kiedy jej się przyjrzałam zobaczyłam, że nie ma jednej nogi. W miejscu gdzie powinno być leciała krew. Całe futerko wiewiórki było we krwi. Zdjęłam bluzę. Wzięłam wiewiórkę przez nią i zaczęłam biec. Przebiegłam przez kilka ulic. Za mną słyszałam stłuczkę kilku aut. Chyba spowodowałam wypadki. Wściekli kierowcy, którym niemal wpadłam pod koła trąbili i bluzgali. Ludzie krzyczeli na mnie jak opętani. W końcu widziałam drzwi przychodni weterynaryjnej. Stała tam jakaś kobieta. Nie widziałam, co robi, ale to nie miało znaczenia. Kiedy do niej podbiegłam krzyknęłam Z drogi, lecz ponieważ zaschło mi w gardle wyszło mi jakieś jąknięcie. Spojrzała na Mnie z widocznym na twarzy zaskoczeniem. Zdążyła odskoczyć.
-Nie!-Krzyknęłam
-Co się stało? Uspokój się!
-Ona zaraz się wykrwawi- mówiąc to odsłoniłam jej kawałek bluzy, w której przebywała ranna wiewiórka.
Kobieta jak tylko zobaczyła wiewiórkę spokojnie otworzyła kluczykiem drzwi i wpuściła mnie do środka. Kiedy we mnie się gotowało Ona szła spokojnie do drzwi z napisem „Gabinet, proszę pukać”. Zapaliła lampy halogenowe i weszła do środka. Podeszła do stołu.
-połóż wiewiórkę tutaj –posłusznie wykonałam polecenie. Następnie odsunęłam się i usiadłam koło biurka. Po chwili podeszła do mnie.
-gdzie znalazłaś wiewiórkę?
-przy zachodnim wejściu do parku. Strasznie piszczała. Dlaczego pani nic nie robi żeby ją uratować- pewnie wyszedł bełkot a nie słowa.
-Ona nie żyje
-Ale przed chwilą piszczała!- Przecież ja słyszałam
-jak masz na imię?
-Natasha
-Natasho ona nie żyje od dawna
- To nie możliwe przecież przed chwilą piszczała!- Podeszłam do stołu. W tym świetle wszystko było wyraźne. Weterynarka miała rację, Ona nie mogła przed chwilą żyć.
-Ale ja ją naprawdę widziałam żywą!
-Kotku, ona nie mogła żyć przed chwilą. Została w połowie zjedzona. Spójrz na krew, już dawno zaschła.
Co się ze mną dzieje? Przecież słyszałam ją! Widziałam jak się porusza, ale ta kobieta ma rację. Wiewiórka jest w połowie zjedzona. Usiadłam koło stołu. Podciągnęłam kolana pod brodę i zaczęłam płakać. Poczułam jak ktoś zaczął mnie głaskać po głowie. Kiedy w końcu podniosłam głowę zobaczyłam Dawida. Przysiadł koło mnie i przytulił. Kiedy się uspokoiłam, bolała mnie głowa. Nie chciałam nic słuchać, ale co jakiś czas dochodziły mnie fragmenty rozmowy Brata i lekarki. Nic nie mówiąc wstałam i skierowałam się do wyjścia. Dlaczego coś takiego mi się przydarzyło? Jakbym miała problemów. Było już ciemno. Powietrze było chłodne. Nie było już tłumów. Jednak ludzie patrzyli się na mnie jakbym uciekła z psychiatryka. Tym razem jeszcze więcej było w ich spojrzeniach litości i pogardy. Odsuwali się ode mnie. Znowu coś mnie złapało od tyłu, ale zanim zdążyłam krzyknąć powstrzymała mnie duża dłoń. Dawid. Obróciłam się i zobaczyłam jego zmartwioną twarz. Zdjął swoją bluzę i założył mi ją na ramię. Dopiero teraz zauważyłam różnice. Wszyscy ludzie byli w kurtkach a ja w topie. Nagle zaczęło mnie coś parzyć. To było tak silne uczucie ze nie mogłam wytrzymać. Pociągnęłam za sznurek i wyjęłam Róże. Paliła mnie. Była tak gorąca. Kiedy zobaczyłam ze Dawid patrzy na to całe zdarzenie chciałam ją schować. Lecz nie zdążyłam. Złapał za nią i się oparzył. Chwile po tym róża ostygła. Była znowu zimnym kamykiem. Schowałam ją. Dawid chciała coś powiedzieć, ale zaczęłam iść w kierunku domu. Dogonił mnie i szliśmy spokojnie przez cały czas nie odzywając się do siebie. Kiedy weszliśmy do klatki przerwał milczenie.
-, co się stało?
-Nie chce o tym rozmawiać-szybko pokonałam piętra i weszłam do domu. Dawid był za mną. Od razu poszłam do Łazieki. Nalałam samego wrzątku. Pełną wannę. Powoli zanurzyłam się słyszałam za drzwiami wzburzone rozmowy. Właśnie Dorota się dowiedziała, co zrobiłam. Potem będę mieć kłopoty. Ale to dopiero potem.

piątek, 19 września 2014

Rozdział 3

Siedziałam na kuchennym blacie, patrzyłam jak Babcia robi obiad. Jej pasją było gotowanie i pieczenie. Nikt nie mógł wchodzić do kuchni, podczas kiedy ona gotowała. Siedziałam już tak wpatrzona w nią już jakiś czas. W końcu mnie spostrzegła. Widziała jak patrzę na to, co robi i nie odezwała się ani słowem. Wiedziała jak bardzo bym chciała nauczyć się gotować chodz by miało być to najprostsze danie. I pewnie pragnęła mnie nauczyć, lecz była przeszkoda do tego. A mianowicie sama ja, moja moc, co niszczyła wszystko, co było związane z kuchnia. Nie wiadomo jak to się działo, ale jedno było pewne. Nawet czajnik nie jest w stanie przy mnie przetrwać. Chodź nacisnąć wystarczyło jeden guzik, aby się zagotowała woda, mi nigdy się ona nie zagotowała. Czajnik zawsze zdarzył się popsuć. Obojętnie czy nowy czy stary, nigdy nie udało mi się to. Zawsze się śmiano ze nie powinnam brudzić sobie rąk, bo w przyszłości zawsze będę dostawała gotowe posiłki. Moja przyszła funkcja w społeczeństwie jest najważniejszą i powinnam się zając nauka i szkoleniem się w wielu dziedzinach żebym mogła w przyszłości wykonać to, co dziedziczyłam. Dziedzictwo to było zarówno po matce jak i z przyczyn tak zwanych „sił wyższych”.
Babcia odstawiła miskę ubrudzoną od masy do ciasta czekoladowego. Wzięłam ja i zaczęłam palcem zbierać resztki masy i oblizywać je. Spojrzała na mnie z takim smutnym wzrokiem. Wzrok ten mówił, że to nie powinno się zdarzyć. Jestem do tego za młoda. Lecz nie było innego wyjścia jak tylko wykonać moje przeznaczenie. Rodzina nazywa mnie Stee, ale większość Ludzi mówi mi Pierwszy dziedzic. Nie podoba mi się to, ale nie zmienię nawyków miliarda a nawet i biliona osób.
Do kuchni wszedł Karo, brat taty. Jest najlepszy na świecie, pozwala mi być sobą. Często w weekendy przebieramy się w ciuchy gangsta-rock i idziemy w jakieś fajne miejsce. Kupił mi czerwoną perukę z długimi włosami. Dzięki temu nikt nas nie poznaje. Mam wtedy jeden dzień spokoju od etykiety i innych głupich spraw, które mnie nie obchodzą a muszę je znać. Podczas tych dni zachowuje się jak zwykła dziewczyna jedząca Hamburgery i inne rzeczy z FastFoodów.
Czasami wydaje mi się ze, jako jedyny wie, co zrobić żeby mi pomoc oderwać się od świata, w którym muszę się porządnie zachowywać i zabiera mnie tam gdzie mogę być sobą. To On podarował mi gitarę klasyczną, kiedy odkrył, że mogę mieć prawdziwy talent.
Kolejne dni mijały a ja czułam się coraz lepiej, coraz bardziej jak normalny człowiek. Ten jeden dzień w tygodniu stanowił dla mnie cały świat. Co dziennie liczyłam godziny, kiedy w końcu będzie piątek. Chodzenie do szkoły było nudne. Fałszywi przyjaciele, którzy próbowali się podlizać, ponieważ ich rodzice wmawiali im ze jak się zaprzyjaźnia ze mną to będą mieli w przyszłości lepsze życie. Ciągłe zachwyty moją osobą. Nie wiem czy tylko mnie chciało się rzygać od tego czy może innym też, ale chcieli zdobyć coś. „Musisz być przykładem dla innych, jeżeli ty nie będziesz to nikt nie będzie „ Te słowa wiecznie słyszałam w głowie, gdy chciałam już się poddać i wyzwać kilka osób. Słowa mojej matki, które wbijała mi do głowy od małego.
Nadszedł w końcu piątek odliczyłam ostatnie trzy minuty lekcji. Kurtkę już odebrałam z szatni dwie lekcje temu. Nie dotyczył mnie zakaz wnoszenia kurtek i innych rzeczy an lekcje, bo każdy chciał być mi przychylny. Trzy, dwa, jeden… dzwonek zaczął dzwonić jak szalony a ja ruszyłam biegiem z miejsca, pakując w biegu ostatni zeszyt. Ruszyłam do domu najszybszym skrótem, jaki tylko znałam i mimo sprzeciwu mojej straży, która składała się w normalne dni z 4 osób, które się wymieniały. Dziś akurat był Ress i Kamelo na warcie. Biegli za mną krzycząc ze nie wypada mi tak się zachowywać. Nagle straciłam równowagę. Nie przez nierówny teren czy brak równowagi leczy przez zaczynającą się wizję. Upadłam na twarz, ale to nie było w tej chwili ważne. Rozpoznałam tą wizję. To była wizja katastrofy. Krew zaczęła wylatywać mi z nosa i z buzi. Przed oczami widziałam już tylko niewyraźny obraz i czerwień, kiedy już nic nie słyszałam wiedziałam, że już prawie zaczyna się, jeszcze tylko ostatnia najbardziej sprawiająca ból oznaka. Kiedy wizja się zacznie będę na krawędzi życia i śmierci. Czuje na twarzy ręce jednego z ochroniarzy potem wiem, że podnoszą mnie, lecz tego nie czuje, ponieważ serce w tym momencie przestaje mi bić.
Stoję na skraju łąki. Targa mną determinacja oraz bardzo silna adrenalina. Czuje zew krwi. Moje oczy są skierowane na Mojego tatę. W jego oczach jest takie zło. Wystraszyłam się, lecz nie poruszyłam, a po dlatego ze jestem w ciele kogoś innego. Osoby, która dokona zaraz wyboru czy stracić życie czy zabić osobę, która się kocha.
- To jak braciszku, co wybierasz? Zabicie mnie i pozostawienie swojej narzeczonej wraz z poczętym dzieckiem. A może spróbujesz ich uratować? Jak myślisz, co będzie w tym momencie najlepszym rozwiązaniem?
Karo nic nie odpowiedział, lecz wiedziałam, co zrobi, ponieważ to w jego ciele się znajdowałam. To jego ciało czuło wielkie rozdarcie.
-Dlaczego to robisz?- W końcu wypowiedział to zdanie, lecz także wiedział, że nie przeżyje żeby komuś opowiedzieć o tym.
-Dlaczego? To proste, poza Dianą, Mną i Tobą nie ma nikogo, kto by mógł zasiąść na tronie, dopóki Stepheni nie osiągnie osiemnastego roku życia. A ja chce władzy. A ponieważ Diana zamiast mnie powierzyła w testamencie tron tobie, to niestety, ale w tym momencie musze wyeliminować zagrożenie.
-I, co najpierw zabijesz nas a potem Dianę? Na końcu będzie Stee?- Kiedy to wypowiadał sam nie mógł uwierzyć ze to prawda a jednak to się działo naprawdę a Don śmiał się ze jego brat tak długo nie widział w nim zagrożenia. Teraz już koniec był bliski.
Ojciec nacisnął guzik, który opuścił wielka kosę, która leciała wprost Sindi i jej dziecka, które miała urodzić za miesiąc. Karo biegł, lecz niestety było już a późno. Jedynie, co tym osiągnął to, że sam się jeszcze nadział na nią.
Wróciłam do swojego ciała, wystraszona i obolała. W ustach miałam smak krwi a szyja mnie bolała od kosy. Przez która Karo nie żyje a ja umierałam razem z nim.
Powoli odzyskiwałam siły. Dostałam wodę do picia, która opłukałam sobie gardło. Robiłam tak codziennie, chociaż od tygodnia czułam to samo. Minoł równy tydzień odkąd dostałam wizji. Krótko po tym jak odzyskałam głos na tyle by powiedzieć, co się stało, wysłano oddział ratowniczy, lecz niestety się spóźnili. On zatarł wszystkie ślady. Kiedy tam dotarł oddział specjalny, wszystko wyglądało jakby Karo i Sindi popełnili samobójstwo. Nikt mi nie uwierzył ze to wina Dona. Ten człowiek pozbawił mnie szczęścia i miłości. Jedyne, co dowiedziałam się z tej wizji to, kto jest moim prawdziwym wrogiem. Kogo należy się bać i postarać się pokonać. Nie będę tak zaślepiona jak moja rodzina.
Pogrzeb był piękny. Taki jak sobie zażyczył Karo w testamencie. Skromny i z białymi liliami. Nie było stypy. Było tylko piękne przemówienie i pochowanie ciał całej trójki. Kiedy ludzie zaczęli się rozchodzić, poprosiłam Mamę o to by zostawiła mnie na 5 minut samą. Zrobiła tak. Zostałam sama. Uklękłam przed świeżą mogiła, wyciągnęłam sztylet Aregiku i przecięłam sobie linię życia.
Przy białych liliach składam Ci ofiarę z mej krwi
Niech twoja dusza spoczywa w pokoju
Twoja bratanica z krwi, zadość uczyni Ci
Dziś składa przysięgę
By pomścić twą udrękę

Pomszczę was i przywrócę wam dobrem imię. Zginęliście tragicznie, nigdy was nie zapomnę.

Rozdział 2

Łzy mi się lały...
Ledwo widziałam napis na nagrobku tak dobrze mi znanym
Daria Conors
*27.08.1977
15.05.1995
-Mamo, tak bardzo Cię potrzebuje, dlaczego mnie zostawiałaś? Dlaczego Cię tu nie ma ze mna?
-Czasem tak bywa, ale trzeba sobie radzić z tym, co życie nam szykuje.Wiem, że to boli, bo sama doświadczyłam podobnej straty.-Kiedy się obejrzałam zobaczyłam białowłosą kobietę, która wyglądała jak modelka z różnych czasopism. - Miała ładne zielone oczy kolorem przypominające szmaragd.
- Nie bój się, mam na imię Stephanii i tak jakby się znamy. Mówiąc to uśmiechnęła się ukazując perliście białe, równe zęby.
-Jak to się znamy? - Powiedziałam zachrypniętym głosem.
- Hi hi, wiem, kim jesteś skarbie, przyszłam tu specjalnie żeby cię zobaczyć i dać ci coś.
- Hę? Nie rozumiem, skąd pani mnie zna?
- Tak, znam cię lepiej niż ty sama znasz siebie.
- Jak to możliwe?
- Wytłumaczę ci to, ale nie teraz. Proszę weź to i pamiętaj nigdy nie uciekaj stawiaj czoła wszystkiemu, nawet jak wiesz, że jesteś na przegranej pozycji - kiedy to mówiła uśmiechała się słodko i niewinnie. Miała z dwadzieścia lat, nie więcej.
Wkładając mi jakiś przedmiot do rąk pocałowała mnie w policzek i odeszła poruszając się z gracją, jaką można by pozazdrościć. Kiedy spojrzałam na dłonie ujrzałam białą różyczkę z Morganit albo z innego kamienia szlachetnego, którego nie rozpoznawałam. W środku róża miała barwę mleka, płatki miała przezroczyste, ale na końcach były czerwone jak krew. Róża wyglądała jakby płakała krwią, ale i tak była przepiękna.
Resztę dnia spędziłam na ławce koło pomnika mamy myśląc nad tajemniczą Stepheni, wisiorkiem i całym swoim życiu, jakie ono jest beznadziejne.

Kiedy otworzyłam drzwi domu czekała już na mnie Dorota.
- Gdzieś ty była jest już dziewiąta! Nie byłaś ani na obiedzie, ani na kolacji i co najważniejsze uciekłaś ze szkoły!- Wiedziałam, że tymi słowami mogę ją bardziej zdenerwować, ale byłam dość zmęczona by się tym przejmować
-Jestem zmęczona, możemy jutro pogadać?
-Myślisz ze to wystarczy?! Cały dzień haruje, a ty jeszcze wagarujesz! Czemu nie możesz być jak twoja siostra Hannah? Ona nie dość, że jest dobrą uczennicą to jeszcze się nie spóźnia!
- Ona dobrą uczennicą?! Chyba tylko z wf-u, a tak to ze wszystkiego jest zagrożona, a ja mam szanse na świadectwo z paskiem, ale oczywiście tego nie widzisz, bo Hannah jest zawsze najlepsza. Raz się tylko spóźniam do domu, a ty już na mnie naskakujesz! Nie jesteś moją mamą i nigdy nią nie będziesz! - Po tych słowach poszłam do swojego pokoju. Jak ona mogła na mnie naskoczyć? Zawsze jej pomagam a ona tak się odwdzięcza?
Nagle zaczęło coś mnie boleć ból był wszędzie. Nie wiedziałam, co mi jest.
- Coś ci jest? - Zapytała się właśnie wchodząc na moje łóżko Ewa
- Nic mi nie jest, walnęłam się o drabinkę - małe kłamstwo, ale cóż, ból przeminął tak szybko jak się pojawił.
• Ok - mówiąc to położyła się koło mnie
• To jak tam dzisiejszy dzień ci miną?-Zapytała próbując odwrócić jej uwagę ode mnie
• Może być, widziałam, co ci Dawid i Hannah zrobili
• To nic - próbowałam ją przekonać, ale ona znała mnie zbyt dobrze żeby się na to nabrać, więc już po pięciu minutach byłyśmy wtulone w siebie. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam w ubraniach.

Wreszcie sobota, dzień długiego spania i odpoczywania. Wyglądając przez okno zobaczyłam piękną pogodę na plaże. Zadzwoniłam do Ramony, odebrała telefon cała zaspana, więc nie czekając na jej ani jedno słowo nakazałam jej pakować się, bo ruszamy na plażę. Umówiłam się z nią za godzinę za klifem, w naszym ulubionym miejscu, na dzikiej plaży, o której nikt nie wiedział oprócz nas, ponieważ wchodziło się do niej przez małą jaskinie, przed którą zwykle ludzie pili piwo i grillowali, ale nikt nie odważył się do niej wchodzić. Miejscowa legenda głosiła, że jest nawiedzona przez duchy ludzi, którzy zostali tu blisko pochowani żywcem, ale ja żadnego do tej pory nie widziałam, a chodzę na nią od pięciu lat.

Kiedy przeszłam przez jaskinie zobaczyłam, że jestem pierwsza, więc się przebrałam w strój od surfingu i wyciągnęłam z naszej kryjówki deski. Jestem lepsza od Ramony w surfingu, to jedyny sport, w jakim sobie radzę, ale i tak nie mówię o tym nikomu.
Kiedy usłyszałam moją ulubioną piosenkę wiedziałam, że Ramona już wychodzi z jaskini, jednak jak zdziwiłam się widząc jakąś dziewczynę idącą za nią.
-Cześć, to jest Kasia moja kuzynka z Nowego Jorku, będzie ze mną mieszkać przez rok. A to jest Natasha moja najlepsza przyjaciółka.- Miała poczucie winy wypisane na twarzy, ponieważ nie poinformowała mnie wcześniej o tym.
• Cześć - przywitałam się, ale ona patrzyła na mnie jakbym urwała się z innej planety.-Zapadła długa cisza przez to ze Kasia nic nie zrobiła.
Ramona chcąc przerwać tą niezręczną ciszę zagoniła nas do przygotowań.
• Umiesz surfować? - Zapytałam z nadzieją, że przestanie się na mnie gapić.
• Nie, i tobie też nie radze. Taka jak ty nie powinna za długo przebywać w wodzie
• Aha- posłałam Ramonie spojrzenie, które znaczyło „kogoś mi tu przyprowadziła?”.
• Kasia, Natasha, ruszcie się i chodźcie fale są coraz większe!- Próbowała odwrócić naszą uwagę
• Ja posiedzę tutaj i popatrzę - powiedziała Kasia rozkładając koc na piasku.
• Ok.- ulżyło mi, gdy to powiedziała
Kiedy oddaliłyśmy się od Kasi zapytałam Ramony, czemu ona jest taka dziwna. Wtedy dowiedziałam się, że Kasia, myśli, że jest zaklinaczką duchów oraz czarownicą. Jednym słowem wariatka. Jak można myśleć, że w XXI wieku są zjawiska paranormalne?



Wybrałam fale, kiedy mnie uniosła stanęłam na desce. Powróciło do mnie to uczucie, że wszystko mogę, nikogo nie ma oprócz mnie, deski, fali i wiatru, który niosąc krople zimnej wody chłodził mnie. Podczas pływania na desce, świat jest jedną wielką zamazaną plamką. Nic się nie liczy oprócz tu i teraz, nie ma żadnego może, nie ma żadnego, ale. Jestem tylko ja i moje szczęście. To jakby wyciszenie myśli. W tej chwili byłam jak James Cook, który przepłyną Pacyfik na desce i dotarł na Hawaje. Wpłynęłam pod fale, kiedy zaczynała się zamykać. To niesamowite uczucie, kiedy woda była dookoła mnie, ale mnie nie dotykała bez mojego pozwolenia. Już za późno, nie zdążyłam. Fala na końcu tunelu, z którego miałam wypłynąć zamknęła się. Fala zaczynała się bardziej zamykać, nigdzie nie mogłam uciec. Jedyna moja szansa, ostatnia nadzieja w tym, że kiedy połączy się cała z wodą poniżej, nie skotłuje mnie mocno. Już dotykała mojej lewej ręki, głowy, barków. Nagle poczułam, że tracę równowagę, że cała woda jest na mnie. Spadałam. W ustach już mam wodę. Fala się położyła, za nią następna i następna i następna. Otworzyłam oczy, byłam pod wodą. Nade mną widziałam spienioną wodę, pode mną piasek, ciemny jak noc, w bezgwiezdną ciemną noc. Nagle coś złapałam. Sznurek. W umyśle jakby mój głos mówiący, że to sznurek od deski. Nagle sobie przypomniałam. Deska. Chwyciłam za sznurek przywiązany do mojej kostki i zaczęłam płynąć w kierunku światła. Tam gdzie najjaśniej. Do świata... Do przyjaciółki... Tlen! Robiło mi się słabo. Brakowało mi energii. Nie mogłam się ruszyć. Byłam za ciężka. Nagle poczułam ból w piersiach. Ja chce żyć, ja chce żyć, żyć! Nagle znalazłam się na powierzchni. Dopłynęłam do deski, weszłam na nią. W głowie mi się zakręciło, kiedy wdychałam powietrze kłuło mnie w piersiach, potem nie wiem, co było dalej, chyba straciłam przytomność...